Wybieramy niebawem swoich Reprezentantów. To świetni ludzie, którzy często poświęcają życie prywatne, żeby jeździć po dzielnicach, rozmawiać z ludźmi, z ekspertami, by tworzyć program wyborczy, szukać sprzymierzeńców. Niektórzy z nich mają nawet ten problem, że ich dzieci częściej widzą ich w gazetach, niż na obiedzie. I to bez żadnej gwarancji, że im się powiedzie. A z drugiej strony – wielu z tych, którzy mogą na takim wyborze skorzystać – nawet nie ma prawa głosu w tej gminie. A połowa z tych, którzy mają takie prawo – nie skorzysta z niego.
4. Błąd „reprezentacji”.
Użytkownikami miasta są również osoby przyjezdne. Studenci, uczniowie, pracownicy, którzy też mieszkają w danym mieście, ale niestety nie widnieją w żadnej statystyce. W Katowicach dla przykładu studenci Uniwersytetu, Akademii i Politechniki stanowią kilkudziesięciotysięczną społeczność, która mogłaby stanowić nawet ¼ ludności miasta. Wielu z nich nie jest tu zameldowana, nie płacą tu podatków, nie głosują tu w wyborach, nie wybierają swoich przedstawicieli. A często mają bardzo duży interes w tym, żeby coś się w tym mieście zmieniło na ich korzyść. Niestety – nie zmieni się.
Inny przykład – Ukraińcy. Jest ich tak wielu, że w kościele otwiera się grekokatolicka parafia. Pracują na wszystkich budowach, na zmywakach, w hotelach. Czy Katowice mają dla nich jakąkolwiek ofertę poza tym, że traktujemy ich jak tanią siłę roboczą? Jak Polacy w Stanach, w Niemczech, w Norwegii, na Wyspach – chcieliby sobie normalnie żyć. Czy w urzędzie jest ktokolwiek kto mówiłby ich językiem? Czy dostaną dwujęzyczny formularz do wypełnienia albo chociaż pomoc tłumacza? Czy w Urzędzie Pracy jest ktokolwiek kto pomógłby im się tutaj „zaczepić” na dłużej i na godnych warunkach? Wątpię. Miasto egoistów.

Wiedeń – kwartał muzeów
Sam nie zamierzam startować w wyborach. Nawet jeśli ktoś chciałby, żebym wystartował i nawet jeśli dużo ludzi uważa, żebym się nadawał. Po prostu uważam, że mam prawo realizować się w swoim zawodzie i pasji. A jest nią architektura a nie polityka. Mimo to dostałem już kilka propozycji płynących z różnych komitetów wyborczych. Nie wymienię ich, bo to bez znaczenia – szczerze trzymam kciuki za każdy z nich!
Jeśli różne partie uważają, że moje poglądy są również ich poglądami to, do jasnej cholery, czemu się nie dogadają i nie stworzą koalicji? „Koalicja ludzi myślących jak Olek” – brzmi nieźle! Zagłosowałbym!
A może w ogóle nie chodzi o moje poglądy?
Ciekawe jest, że propozycje polityczne i kuluarowe rozmowy nasilają się w okresach przedwyborczych, a później nagle cichną, słabną i zanikają. Jak grzmoty burzy, która jednak w ostatniej chwili „przeszła bokiem”.
Wszystkie te polityczne rozmowy mają też wspólny mianownik – pochodzą z ugrupowań opozycyjnych w stosunku do obecnego prezydenta Katowic i jego najbliższego otoczenia. To bardzo zabawne, bo przecież od lat próbuję robić różne rzeczy wspólnie z każdym kto tylko chce coś w mieście poprawić. Fundacja Napraw Sobie Miasto wielokrotnie realizowała działania, na których PR-owo korzystał również obecny prezydent i radni w koalicji. Żeby się nie rozpisywać, wymienię 2 inicjatywy, które zainicjowaliśmy oddolnie wraz z innymi organizacjami pozarządowymi: Budżet Obywatelski i Polityka Rowerowa. Te dwie kwestie są szeroko omawiane w każdej miejskiej gazetce i w co drugim fejsbukowym poście Pana prezydenta.

Wiedeń – kwartał muzeów
A jednak ciągle jestem odbierany przez wszystkich jako opozycja. Zarówno przez Pana prezydenta jak i samą opozycję. Dla jednych jestem wrogiem. Dla drugich – sprzymierzeńcem.
Jest to tym śmieszniejsze, że tak jak wspomniałem wcześniej, nawet nie zamierzam kandydować.
Wszystko to ukazuje jedynie tyle, że ludzie chcieliby zmian w mieście. Chcieliby, żeby coś się poprawiło. A właściwie, żeby „ktoś coś zrobił”. Najlepiej byłoby zatem zagłosować na kogoś, kto już coś robi.
Ale ktoś, kto coś robi – wprowadza zmiany. A zmiany odbierane są jako zaburzenie „status quo” (tutaj możesz przeczytać więcej na ten temat: Błąd „Status quo”). Zatem ci, którzy chcą zmian są zawsze w opozycji do tych, którzy mają wystarczająco dużo władzy by te zmiany wprowadzić. Błąd „reprezentacji” polega na tym, że wydaje się nam, że wystarczy ustawić kogoś na stanowisku i on/ona wszystko zmieni. Traktujemy demokrację jak plebiscyt, jak głosowanie sms-owe w „Mam talent”. Licząc, że kilka atrakcyjnych jednostek będzie w stanie odmienić świat. Wierzymy w bajki o Kopciuszku i rycerzu na białym koniu. Takie rzeczy zdarzają się niezwykle rzadko, a praca w samorządzie to ogromne wyzwanie, któremu nie każdy jest w stanie podołać. To umiejętność współpracy „pod prąd”, wbrew lenistwu, wbrew systemowi, wbrew własnemu ego.
„Jeśli różne partie uważają, że moje poglądy są również ich poglądami to, do jasnej cholery, czemu się nie dogadają i nie stworzą koalicji? „Koalicja ludzi myślących jak Olek” – brzmi nieźle! Zagłosowałbym!”
Ponadpartyjna koalicja stworzona pod pojedynczy głos. Bardzo demokratyczna fantazja. Może oprócz osobnego systemu politycznego stworzonego wyłącznie dla siebie, chciałbyś też Olku mieć własną osobną infrastrukturę i w ogóle własne miasto 😉
Wyrwane z kontekstu ale mile ironiczne 🙂
Chodziło mi raczej o to, że na poziomie lokalnym szyld partyjny nie powinien mieć aż takiego znaczenia. Skoro z różnych stron politycy i kandydaci widzą we mnie sprzymierzeńca to może wcale ich tak wiele nie dzieli?