Jestem silnym, białym, młodym, heteroseksualnym, dobrze wykształconym mężczyzną, żyjącym w katolickim kraju. Jestem zatem uosobieniem sukcesu, archetypem idealnego obywatela, człowiekiem, który „może wszystko”, dla którego świat stoi otworem.
Jest w tym jednak kropla dziegciu, bo choć dla niektórych zapewne, jestem obiektem pożądania, powodem zazdrości, to rzeczywistość uwiera mnie mocno. Uwiera mnie niczym za ciasne majtki, lepiące się dłonie albo swędzące pachy. Uwiera mnie to, że tak naprawdę miejsce, w którym się znajduję jest tylko marzeniem, bajką, imaginacją.
Gdyby nie moja babcia, której edukację przerwała wojna, której ojciec uległ wypadkowi w kopalni w czasie okupacji i stracił fragment czaszki, która została zastąpiona drewnianym deklem, pewnie nie miałbym tyle szacunku do ciężkiej pracy.
Nie miałbym pewnie tyle szacunku do lekarzy, którzy dokonali zabiegu bez środków znieczulających.
Żeby dostać się do szkoły w Katowicach, moja babcia musiała najpierw 2 kilometry iść piechotą na autobus, później z autobusu przesiąść się na tramwaj, który nie zawsze przyjeżdżał. A po tej podróży jeszcze kawałek dojść piechotą. By zdobyć wiedzę, musiała pokonywać tę trasę 2 razy dziennie przez kilka lat, poświęcając temu 3 do 4 godzin dziennie.
Gdyby nie moja babcia, nie miałbym tyle szacunku do wiedzy i edukacji.
Większość swojego życia przeżyła w tzw. peerelu. Ja przeżyłem w nim zaledwie kilka lat, których nie pamiętam. Nie miała prawa jazdy ani samochodu. Codziennie więc jeździła do pracy autobusem. A pracowała długo, nawet gdy była już na emeryturze. Jej mąż, mój dziadek umarł młodo, więc sama musiała utrzymać dom, w którym mieszkała z niepełnosprawnym synem, moim wujkiem.
Zawsze udawało jej się załatwić urlop w pracy tak, by pojechać ze mną na wakacje. Chyba nawet nie wykorzystywała urlopu na nic innego, tak jakby cały rok zbierała te wolne od pracy dni, żeby je spędzić z wnukami.
Nigdy nie była za granicą. No może poza jednym wyjazdem do bardzo odległej rodziny na Węgrzech. Ale, gdy sam postanowiłem pojechać do pracy w Irlandii, bez namysłu dała mi pieniądze na bilet w jedną stronę.
Gdyby nie moja babcia i moi rodzice, którzy organizowali różne zagraniczne wyjazdy, pewnie nie doceniałbym teraz otwartych granic, tanich lotów i każdej chwili spędzonej w górach, nad morzem albo w lesie.
Moja prababcia, matka mojej babci, rocznik 1905, do końca życia mieszkała sama. Sama chodziła na zakupy. Sama gotowała, sprzątała i robiła inne rzeczy, które muszą robić ludzie samotni. Nie była i nie chciała być dla nikogo ciężarem. Pewnego dnia, wracając z zakupów, poślizgnęła się na lodzie i złamała nogę. Fundusz zdrowia nie przewidywał protezy i drogiego leczenia osoby w wieku 92 lat. Moja babcia znalazła pieniądze – zarówno na operację jak i łapówkę dla lekarza. „Starsza babcia”, bo tak ją nazywałem, niestety nie zdążyła z niej już skorzystać, bo zmarła niedługo po operacji.
Jak wspomniałem, mój wujek jest niepełnosprawny umysłowo. Mimo to przez wiele lat był fajnym kompanem dziecięcych zabaw. Zwiedził na piechotę chyba wszystkie polskie miasta, gdy tylko pojawia się wiosna – wyciąga rower i jeździ po Śląsku. Pomimo pewnych ograniczeń – znalazł pracę jako pomocnik w pizzerii i pracuje kilka dni w tygodniu. Do pracy dojeżdża samodzielnie autobusem.
Mój brat w dzieciństwie przeszedł ciężką chorobę. Pamiętam te szare, smutne deszczowe wizyty na oddziale onkologii w Zabrzu. Pamiętam też samotność, gdy jako kilkulatek spędzałem długie godziny w pustym domu, w obecności kota. Kajtek był tylko kotem ale przez pewien okres w moim życiu był jedną z niewielu istot, do której w ogóle mogłem się odezwać. Często do niego mówiłem.
Nigdy nie odpowiadał, bo był kotem a nie postacią z bajki, która w tajemnicy przed wszystkimi dorosłymi, ukrywa się pod postacią kota i wspólnie z przypadkowym dzieciakiem pokonuje złych najeźdźców z kosmosu.
Nie. To był zwykły czarny dachowiec. Moja sąsiadka miała świra i gdy Kajtek wchodził do jej ogrodu rzucała w niego kartoflami albo węglem. Głupia baba. Gdy trochę podrosłem i zacząłem jeździć na deskorolce – rzucała kartoflami we mnie i moich znajomych. Chyba na każdym osiedlu jest taka jedna, skrzywiona i upierdliwa osoba, której bardzo przeszkadzają inni ludzie. W ogóle – zadziwiająco dużo jest ludzi, którzy nie szanują innych tylko dlatego, że są od nich słabsi.
Po prawie 25 latach leczenia, przyjmowania leków, kontroli lekarskich, wyniszczających terapii mój brat wreszcie pokonał chorobę. W tym roku urodził mu się syn. Zostałem wujkiem.
Moja mama ciągle powtarza, że jestem wielki, jak ten Aleksander, po którym mam imię. Że jestem dzielny. Śmieje się też ze swoich „musztardówek”, bo tak nazywa okulary o bardzo grubych szkłach. Tak, słaby wzrok odziedziczyłem po niej. Ciekawe czy wiesz jak to jest gdy pewnego dnia bierzesz do ręki książkę ale bez okularów nie jesteś w stanie przeczytać jednego zdania, bo ręka jest za krótka? Ja wiem. Nie wiem za to jak to jest stracić wzrok w wieku 17 lat.
Ale mój inny, daleki wujek wie. Przed maturą zapadł na bardzo rzadką chorobę przez którą w ciągu paru miesięcy całkowicie stracił wzrok. Proces był niestety nieodwracalny.
Nauczył się braille’a. Ustnie zdał maturę. Zdał również na studia. Muszę tu dodać, że były to chyba lata 60-te albo 70-te. Wykłady nagrywał na magnetofon, uczył się ze słuchu i zdał wszystkie egzaminy. Gdy wziął mnie kiedyś na spacer po swoim mieście opowiadał z pamięci o jego historii, zabytkach i wydarzeniach, dokładnie wiedział ile kroków go dzieli od najbliższego sklepu, parku czy urzędu. Tylko raz poprosił, żeby ktoś pomógł mu i chwycił za rękę – gdy doszliśmy do schodów. To zabawne – ja zwróciłem uwagę na te krzywe betonowe schody dopiero wtedy gdy mi o nich powiedział. Nie było przy nich poręczy, której można by się chwycić.
Moja córka ma prawie 10 lat. Jeździ na rowerze i hulajnodze, zdała ostatnio na kartę pływacką. Ale pamiętam jak miała 2 lata i musieliśmy zimą pokonać kilometr do żłobka. Dla takiego dziecka to wyprawa. Grube ciepłe ubrania krepują ruchy. Nierówny, śliski i krzywy chodnik nie ułatwia sprawy. Na szczęście latem było łatwiej. Wsadzałem ją w fotelik rowerowy i mknęliśmy z uśmiechem przez osiedlowe uliczki. Jazda rowerem po chodniku jest niebezpieczna dla pieszych i niezgodna z przepisami więc zmuszeni byliśmy jeździć tam gdzie samochody. Inni ludzie mówili, że jestem głupi, że ryzykuję życie dziecka. Ale gdy napisałem petycję do urzędu, by wprowadzić jakieś ograniczenia prędkości na osiedlu, spowalniacze ruchu dowiedziałem się, że „progi zwalniające powodują drgania ziemi, które przenoszą się na konstrukcję sąsiednich budynków i mogą doprowadzić do ich uszkodzenia”. Poważnie! Urzędnik napisał coś takiego architektowi! Architektowi z Katowic, w których tąpnięcia są powszechne jak trzęsienia ziemi w Tokyo.
Hmm… a może „ludzi, którzy nie szanują innych tylko dlatego, że są od nich słabsi” wcale nie ma tak dużo? Może po prostu są bardzo inteligentnie rozmieszczeni?
Gdyby nie moja prababcia nie ceniłbym tak życia.
Gdyby nie moja babcia nie byłbym tak pozytywnie nastawiony do ludzi.
Gdyby nie moi rodzice nie miałbym tyle wiary w siebie.
Gdyby nie mój brat pewnie nie byłbym tak skłonny ro rywalizacji, na pewno brakowałoby mi ambicji.
Gdyby nie moja córka i żona, byłbym samotny i smutny. A przecież jestem człowiekiem sukcesu, obiektem zazdrości. Silnym, młodym, białym mężczyzną, żyjącym w katolickim kraju.
Nie byłbym sobą gdyby nie Oni.
A więc kulam się przez życie, które stoi dla mnie otworem. I coś mnie w dupę uwiera. Bo wcale nie chciałem napisać ckliwego posta o mojej rodzinie. Chciałem napisać, że zgodnie z obowiązującą do niedawna definicją WHO osobą niepełnosprawną jest „osoba która nie może samodzielnie, częściowo lub całkowicie, zapewnić sobie możliwości normalnego życia indywidualnego i społecznego na skutek wrodzonego lub nabytego upośledzenia fizycznego lub psychicznego sprawności.”
Taką osobą jest osoba w podeszłym wieku, upośledzona umysłowo, posiadająca niesprawne kończyny, niewidoma lub słabo widząca, kobieta w ciąży, dziecko do 12 roku życia. Taką osobą jest też osoba pod wpływem alkoholu albo środków odurzających.
Taką osobą mogłaby być moja babcia i prababcia. Moi wujkowie i rodzice. Mój brat, żona i bratowa. Moja córka.
A więc nie byłbym sobą gdyby nie Ci wszyscy Niepełnosprawni, którym tak wiele zawdzięczam.
Nowa konwencja ONZ, ratyfikowana przez Polskę w 2012 roku nieco zmienia tę definicję. Otóż traktuje ona niepełnosprawność jako ułomność systemu, infrastruktury, problem społeczeństwa a nie osoby nią dotkniętej. Dla przykładu: osoba poruszająca się na wózku stojąca przed schodami do budynku jest niepełnosprawna. Ta sama osoba mająca do dyspozycji windę lub odpowiednią pochylnię – już nie. Infrastruktura drogowa wykluczająca z różnych przestrzeni dzieci i osoby starsze jest problemem Państwa, które Państwo, Gmina, Samorząd, Powiat powinny na bieżąco rozwiązywać.
Chorobą, którą powinniśmy leczyć są biali, silni, heteroseksualni mężczyźni jeżdżący limuzynami do pracy, a nie matka niepełnosprawnego dziecka, która próbuje godnie przeżyć w tym kraju.
I na tym zakończę, bo każde kolejne zdanie w tym temacie stanowić będzie komentarz polityczny. Jako architekt dodam, że budynek parlamentu, jak każdy inny budynek publiczny (zgodnie z „Warunkami Technicznymi jakim powinny odpowiadać budynki i ich usytuowanie”) powinien być dostępny dla osób niepełnosprawnych. Pod względem budowlanym zapewne tak jest. Pojawiają się jednak wątpliwości co do personelu.
Nic dodać – nic ująć. Jeden z najpiękniejszych tekstów, w jakich mogłem przeczytać o architekturze i byciu architektem, mało, o byciu człowiekiem, o tym co w człowieku tworzy człowieka, komu zawdzięczamy swoją wrażliwość i co z posiadania tej wrażliwości wynika. W odniesieniu do warunków technicznych jakim winien odpowiadać każdy budynek, nawet jeżeli jest budynkiem użyteczności publicznej, przy tem siedzibą Sejmu mojego kraju nie mam nic do dodania. Raczej.
Stanisław J. Boczar
PS. Dziwi mnie tylko, że ten tekst, przez półtora miesiąca, nie doczekał się żadnego komentarza. SJB
Dziękuję, to bardzo miłe słowa. Chyba słabo u mnie z promocją 😉 Pozdrawiam serdecznie!